Poznali się w kawiarni. Tam gdzie przychodzą studenci kulturoznawstwa. Wiecie jak to jest -artystyczny świat. Włoska kawa.. Czeskie piwo. Niby nic Fotele, kanapy. Barokowe sklepienie.
Siedziała na fotelu zwinięta w kłębek. Czytała książkę. „Co czytasz?” – spytał. Starał się być mnie bezpośredni niż zawsze. Nie patrzył jej w oczy. „Wierzyńskiego” – odpowiedziała. „Nie znam” – udawał niewiedzę. To dobry sposób na rozpoczęcie rozmowy.
Rozmawiali. Ona na swoim fotelu, z obnażonym podłokietnikiem. On na swoim, nonszalancko obojętnie zwróconym w drugą stronę. On o swoim. Ona o swoim. Nie potrafili znaleźć nici porozumienia i splotu pajęczyn podobieństw. On w swojej skorupie zatwardziałego samotnika. Ona bez kompleksów nie-przynależności do stada. On nigdy nie potrafił docenić ulotności zapachu tulipanów. Każdy płatek przebijał igłami cynizmu. Ona studiowała filologię. Na tym kierunku studiuje 90% dziewczyn. Porażka wisiała w powietrzu poranną poświatą wschodu znajomości.
Podeszła barmanka. Znał ją. Często tam przesiadywał. Przy kawie zwierzał się z problemów. Gdy ich nie było zmyślał je dla podtrzymania rozmowy. Rozmowa rozluźniła się. Punkt ciężkości z obiektu przeniósł się na barmankę. Anka – barmanka lubi to i potrafi wąchać kwiaty. On już nie rozróżnia ich zapachu. Otacza się tylko kwiaty, więc nie dziwne, że zakwitła mu głupota.
Rozmawiali godzinę. O tym i o tamtym. On naprężał nić porozumienia, ona po niej nie chciała iść jak do kłębka. Szukała męskiego potwierdzenia. On unikał go od lat.
Przyszedł fan Bukowskiego. W spodniach i swetrze, które nosi od tak zwanego zawsze. Może to jego mundur. A za mundurem panny sznurem. Wrócił ze schadzki w hotelu. Szepnął podmiotowi – „Bierz się”. I choć on wiedział, że z tej ziemi nie wyrośnie nawet ziarenko pospolitych maciejek, wziął się.
Napięcie spaliło się na stykach porozumienia. Wymieniła kilka grzecznościowych zwrotów. Pożegnała się. Poprosił ją o numer telefonu. Tym razem w sposób bezpośredni. Jego oczy nie prosiły. Krzyczały głosem szorstkim i bezkompromisowym. Podyktowała. Poszła.
Zadzwonił do niej następnego dnia. Niecierpliwiec z niego powtarzali już w szkole. Pracowali przy festiwalu teatralnym. Opiekowali się aktorami. Continuo z Czech dało spektakl na szczudłach na deptaku miasta. Kostiumy były wykonane z papieru pakowego. Jej oczy płonęły. „Ten spektakl jest lepszy niż badanie własnej osobowości” – pomyślał. Później w parku przedstawiali metaforę życia. Od narodzin, aż po dom opieki dla staruszków. Jej oczy iskrzyły. Objął ją. Ze Zdenkiem, Honzą i Karolem poszli na piwo na starówkę. Honza palił fajkę z holenderskim tytoniem. Jego oczy płonęły. Honza powiedział – „A wisz co? Jo to chce ci podarować”. Jego oczy iskrzyły. „Za dwa jointy” – dodał. Ona wiedziała, gdzie pójść, ale wolała piwo. On nie wiedział (sic!). Następnego dnia wyjechali.
Później poszli na „Trans-Atlantyk”, na podstawie Gombrowicza. Provisorium i Kompania Teatr. Powiedziała – „To nie było dobre”. On powiedział – „Było monotematyczne, wręcz homotematyczne, ale mi się podobało”. Aktor grający cudzoziemca nie przypominał człowieka, który regularnie zamawia cappucino w kawiarni, gdzie przychodzą studenci kulturoznawstwa. Pocałowała go w policzek. Poszła.
Następnego dnia przyszła na noc. Oglądali filmy. Jej nie podobały się „Ukryte pragnienia” Bertolluciego, a jemu „Samotni” Czeskiego reżysera. Honza zalazł mu za skórę. Przecież Miłosz też palił fajkę. Różnicę poglądów wziął za dobrą monetę, Jeśli nie kwiaty to może kruszeć skruszy egzaltację jaką wystawiła sobie pomnikiem. „Wymienimy się poglądami” – pomyślał. Ona wzięła to za afront na froncie bitwy o każdy kawałek ziemi niezależności od własnych schematów.
Rano zrobiła śniadanie. Chodziła mu po plecach. Nie mógł przestać patrzeć na jej żebra. Wodził palcem z góry na dół, z dołu do góry, i horyzontalnie, i na ukos, i robił kółka, i kwadraty, i wycinał serce paznokciem na jej skórze. Nie zauważyła tego. Próbował ją przekonać, że sztuka jest imitacją rzeczywistości. Skrótem przez bagna, a przecież można iść ścieżką, pośród pięknych drzew, łąk i pól. Ona broniła w to, co wierzyć wypada studentce filologii. Pokłócili się. Potrzebowała i tego i tego. Tak jest łatwiej odejść.
Wyjechała do Warszawy, może na mazury albo do Czech. Albo do Moskwy Pietuszki. Do Granatowych Gór. Bądź do Nowej Huty. On się wziął. Esemesują ze sobą.
Ten, kto nie potrafi ścinać kwiatów, nie potrafi ich pielęgnować. A on nie potrafił przestać myśleć jak ją zasadzić w doniczce.
Piotr Kaczorowski
Lipiec 2006 |